TransInfo

Przygody transportowe Zdzich-Transu CZ.1

Ten artykuł przeczytasz w 4 minuty

Nad biurem Zdzich-Transu mieszczącym się w nadbudówce serwisu samochodów ciężarowych, powoli zachodziło zmęczone i niewyraźne listopadowe słońce. Światło monitora nadawało twarzy Pana Zdzicha lekko niebieskawego koloru. Od godziny wpatrywał się w ekran wysłużonego, masywnego ekranu ozdobionego przeróżnymi naklejkami.

Powodem owego wpatrywania było pismo przesłane Panu Zdzichowi przez instytucję finansującą leasing jego dwuletniego ciągnika siodłowego z naczepą.

Z pisma wynikało, że firma leasingowa gotowa jest zabrać Panu Zdzichowi pojazd, o ile ten do końca miesiąca nie ureguluje wynikających z tytułu umowy należności. Problem polegał niestety na tym, że konto bankowe Pana Zdzicha coraz bardziej przypominało swoją zawartością statystyczną studencką lodówkę w akademiku. Sytuacja nie przedstawiała się kolorowo.

Mimo że Pan Zdzich wpatrywał się w pismo, to jednak myśli jego skupione były na czymś zupełnie innym. Zmartwienia ustąpiły miejsca wspomnieniom starych , dobrych czasów kiedy to Pan Zdzich wykonywał wahadła na trasie Kozie Doły – Dortmund dla niemieckiego przedsiębiorcy Hansa Geldhofera. Płatność następowała gotówką. Łza zakręciła się w oku Pana Zdzicha, uwolniła się i wolniutko po policzku spłynęła kapiąc finalnie na stos faktur przeznaczonych do windykacji.

Ciszę przerwał nagły okrzyk Pani Ewy – spedytorki współpracującej z Panem Zdzichem od niepamiętnych czasów. Pani Ewa była osobą raczej małomówną i często Pan Zdzich całkowicie zapominał o jej obecności w pomieszczeniu. Tak było i tym razem, więc jej okrzyk wystraszył Pana Zdzicha i spowodował u niego grymas, jaki często powstaje u ludzi po przebudzeniu na skutek koszmarnego snu.

– Co się stało ? – zapytał.

– Ktoś wstawił powrót na Polskę z Monachium – pisnęła radośnie Pani Ewa – właśnie pytam czy aktualne!

– Rany boskie – ale mnie Pani wystraszyła – zupełnie zapomniałem , że jeszcze Pani jest w biurze… Która właściwie jest godzina?

– Nie mogę teraz – ucięła krótko – szukam dla Stasia zjazdu już od wczoraj.

Pani Ewa od dwóch dni poszukiwała ładunku zjazdowego do Polski – niestety bezskutecznie. Po wykorzystaniu wszystkich innych sposobów pozostało jej bezustanne wyczekiwanie nowego ogłoszenia, które przecież mogło pojawić się w każdej chwili. Niczym zastygły w pozie do ataku kot, który oczekuje przy mysiej dziurze na nagłe pojawienie się ofiary, Pani Ewa pełna wiary i nadziei, jakby poza czasem i przestrzenią, siedziała dwa dni praktycznie bez ruchu. Aż do teraz.

Od razu na okienku dialogowym pokazał się wysłany przez nią komunikat „czy oferta jest nadal aktualna”. Pani Ewa nie była bita. Wiedziała, że w tym samym momencie co ona, jeszcze kilka rządnych zdobyczy osób wysłało dokładnie ten sam komunikat. Wiedziała również, że jeśli nie teraz – to nigdy, i auto – tu Pani Ewa zatrzęsła się na samą myśl o tym fakcie – musiałoby wrócić do Polski na pusto… Na to nie można było pozwolić!

Zastosowała swój stary trik: wkleiła numery auta, imię i nazwisko kierowcy i dopiero wtedy zaakceptowała ofertę i zapytała o stawkę!

– Było nie było to i tak zawsze lepiej niż na pusto – pomyślała przebiegle. Nagle na jej twarzy pojawił się grymas, który całkowicie wykrzywił jej pomarszczoną fizys – mina przypominała tę, która pojawia się na chwilę po zjedzeniu całej cytryny.

– Co się stało ? – zapytał Pan Zdzich z przerażeniem.

Pani Ewa jednak nie odpowiadała. Siedziała wpatrując się bezwładnie w monitor. Jej lewa powieka zaczęła spazmatycznie drgać.

Pan Zdzich podszedł do niej i zajrzał przez ramię w monitor.

Na okienku dialogowym widniała odpowiedź zapytanego o ładunek spedytora:

– Dziękuję. Klient sobie poradził.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

CIĄG DALSZY NASTĄPI

Tagi